wtorek, 29 stycznia 2013

Tilapie nad Jeziorem Wiktorii


Zanim dotarliśmy na piaszczysty fragment plaży przeszliśmy poprzez zaułki stworzone z domostw pozbijanych z czego tylko się dało. Wszędzie spacerowały kozy i krowy, a między nimi dzieci. Dorośli pracowali w warsztatach, cokolwiek to słowo znaczyło w tym miejscu. W drewnianych budach zelowano buty, naprawiano radia, szyto ubrania, ale i majstrowano przy starych, wyrzuconych z azjatyckich biur,  komputerach. Słowem pracowano, co samo w sobie było cenne. Plaża nie wyglądała zbyt okazale, o kąpieli absolutnie nie mogło być mowy. 


Usiedliśmy na prymitywnych metalowych krzesłach ustawionych przy brudnym stoliku. Zamówiliśmy piwo i pieczone tilapie. Podano nam je na papierze i bez żadnych sztućców, wcześniej wskazując naczynie, w którym można było umyć ręce. Cóż było robić, umyliśmy nie wiedząc czy lepiej w owej wodzie ręce myć, czy może raczej tego nie robić.  Na szczęście tilapie były bardzo dobre a piwo, jak to piwo. Zapomnieliśmy o higienicznych dylematach. Posileni powróciliśmy na targ, aby wyruszyć z niego w kierunku Munionio. Było już popołudnie. Kierowcy matatu byli mało życzliwi. W ich samochodach temperatura przekraczała czterdzieści stopni, co wymuszało w nich pewien dystans do otoczenia, najłatwiej było go określić słowami: ogólne zobojętnienie. Ożywią się dopiero wieczorem, po zmierzchu.
Aby wejść na teren ośrodka Munionio trzeba zapłacić po dziesięć dolarów od osoby. W realiach Ugandy wydawało się nam to ceną przesadzoną, tym bardziej, że nie wiedzieliśmy co kryją mury ośrodka i czego pilnują ustawieni przy bramie, uzbrojeni po zęby strażnicy. Kiedy doszliśmy nad pięćdziesięciometrowy basen wiedzieliśmy już wszystko. To była enklawa afrykańskiego luksusu dostępna tylko dla wąskiej kategorii miejscowych i licznych tu jak nigdzie indziej białych turystów. Sam fakt, że nie przyjechaliśmy tu luksusową limuzyną lecz przyszliśmy pieszo od strony przystanku matatu, wzbudzał podejrzliwość strażników. Munionio chętnie odwiedza nawet prezydent i wszyscy jego ludzie.

Michał Kruszona „Jak się masz, Muzungu?”

1 komentarz :