środa, 7 sierpnia 2013

Barani los

Kolejny grudniowy dzień to jazda przez niemal cały kraj. Przedświąteczne dni to czas prawdziwej kaźni tutejszych zwierząt. Zabijane na różne sposoby niemal w każdej zagrodzie, oddają swe życie: świnie, nutrie, ryby, wszelkie ptactwo, zdarza się i owca, i cielaczek. Oprawiane w przydrożnych rowach martwe zwierzęta sprawiły, że moja podróż zaczęła mieć zapach krwi. Stosunek do zwierząt warunkowany jest wieloma społecznymi czynnikami.

W Chinach racjonalizm, podparty koniecznością wyżywienia co czwartego człowieka na Ziemi, spowodował, że tamtejsze kuchnie pełne są zwierząt gdzie indziej niejadalnych lub wręcz budzących obrzydzenie. W Indiach, mimo równie olbrzymiej populacji ludzkiej, zwierzęta mają się często lepiej jak ludzie, darzy się je szacunkiem, modli się do ich wizerunków. Konsekwencją takich zachowań jest tam popularność diety wegetariańskiej. W tych przedświątecznych dniach stwierdziłem, że Rumuni bliżsi są Chińczykom niż Hindusom. Kultura pasterska skrajnie podporządkowała zwierzęta człowiekowi. Pies, owca, świnia  czy koń mają służyć ludziom dając im mięso, wełnę, bądź swoją pracę. Zwierzęta nigdy nie powinny oczekiwać za to nagrody. Organizacjom zajmującym się ochroną zwierząt włos zjeżyłby się na głowie w zderzeniu z marnym losem tutejszych czworonogów. Wrażliwe panie prowadzące w telewizji popularne programy o zwierzętach powinny omijać z daleka Romanię, zwłaszcza w przededniu Świąt Bożego Narodzenia.
 
 Michał Kruszona Rumunia. Podróże w poszukiwaniu diabła.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz