poniedziałek, 29 lipca 2013

U Dany - czyli w cygańskiej kuchni

Chcąc uniknąć zgiełku i zamieszania, wszedłem do chałupy. Natychmiast tego pożałowałem. Odór domostwa przyprawił mnie o mdłości, zaznaczyć muszę, że nie jestem pod tym względem bardzo wrażliwy. Widok wnętrza cygańskiej chaty był wstrząsający. Barłóg stanowiący wspólne dla wszystkich legowisko stanowiła zbita z nieheblowanych desek skrzynia. Wypełniały ją brudne koce, wśród nich można było dostrzec jakąś postać, był to chyba pijany mężczyzna, po wszystkim chodziły kury ze skrępowanymi nogami.




Dawało im to tylko tyle swobody ile potrzebne było do poruszania się w obrębie domostwa. Owo jedyne w swoim rodzaju leże,  ustawione było na pustakach, podłogę stanowiło gliniane klepisko. Na nim wylegiwał się parchaty kundel, który nie nadawał się już chyba do zjedzenia, ani przetopienia na psi smalec, co jest kulinarną tradycją tutejszych Cyganów. Na prowizorycznym stole, ustawionym obok takiego pieca, stała stara mamałyga ze spacerującym po niej robactwem, które  na nikim nie robiło wrażenia, tolerowane być może jako dodatkowe źródło białka. Na piecu,  na starej patelni prażyły się pestki z dyni i małe zielone jabłka, rzucone w całości. Jak się domyśliłem sypiająca wspólnie gromada nie dawała kobietom żadnej szansy, aby  mogły stwierdzić, którego z mężczyzn zaznały między nogami w ciemnej i dusznej nocy. Nabrałem też pewności, że społeczność ta silnie związana jest kazirodczymi związkami. Mówienie o ojcostwie w tych warunkach było czysto hipotetyczne, można go było tylko domniemywać. Może stąd bierze się wspólna odpowiedzialność całej gromady za wszystkie dzieci? Wyszedłem na zewnątrz, cały czas bacznie obserwowany przez niekwestionowanego przywódcę tego stadła. Powietrze, to było to, czego było mi potrzeba najbardziej.

 Michał Kruszona „Rumunia. Podróże poszukiwaniu diabła”

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz