poniedziałek, 3 czerwca 2013

Świniobicie



W okresie przedświątecznym cały kraj, niczym jedno wielkie targowisko, handlował świniami. Prowadzano te zwierzęta na sznurkach przywiązanych do tylniej nogi (ze świńskiej głowy pozbawionej szyi sznurek zsuwałby się bez przeszkód). W miastach świnie stały przywiązane do trzepaków lub, co było następnym aktem świńskiego dramatu, wisiały na owych trzepakach głową w dół, obficie brocząc krwią. 


W ciasnych uliczkach Szighiszoary, między średniowiecznymi kamienicami, na ponad stuletnim bruku, rozpłatana świnia nie robiła na nikim, poza mną, większego wrażenia.
Rumuni to ludzie szczerzy i gościnni, bardziej niż inne ludy, o których wygłasza się podobne opinie. Podobało mi się to w czerwcu, kiedy częstowano mnie czereśniami, gorzej było w grudniu, gdy owoców nie stało. Oprawiający świnię w rowie, tuż przy ruchliwej szosie, wieśniacy  poczęstowali mnie tym, co uważali za najlepsze. Z leżącej martwej świni wycieli kawałek ogolonej skóry, posolili, zwinęli w rurkę (jak tą z kremem) i przekonując, że jest to bardzo dobre, zajadali ochoczo, zachęcając mnie bym robił to samo. Wszystko odbywało się według od setek lat ustalonego porządku, w zgodzie z naturą, bez interwencji osób trzecich, dajmy na to weterynarza. Poczęstunek miał miejsce w okolicach miasta Bakau, na drodze do Braszowa i Bukaresztu. O tym, co przydarzyło mi się w tym mieście, do dzisiaj myślę z niepokojem.

Michał KruszonaRumunia. Podróże w poszukiwaniu diabła”

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz