(...) W co drugim domu znajdowała się „czajeni” z herbatą i
świeżym tytoniem, sprzedawanym z jutowych worków, w co trzecim bar z jedzeniem,
a w każdym sklep. Towary rozwieszane i ustawiane na zewnątrz powodowały, że
uliczki zdawały się jeszcze ciaśniejsze. Robiło się tłoczno i gwarnie.
Nareszcie powąchaliśmy Turcji. Herbata, grillowane w całości czarnomorskie małe
srebrne rybki - hamsi, znów herbata, kebab, kozina, unoszący się nad wszystkim
aromat dymu z wypalanego tytoniu.
Do tego słodkości z chałwą i landrynkowy
posmak kolorowych cukierków. Smaki mieszały nam się w ustach, a zapachy w
nosach. Koń uwiązany w bocznej uliczce, koło herbaciarni, stał spokojnie. W
skupieniu zdawał się słuchać nauk płynących z małego żółtego meczetu. Starsi
mężczyźni, z nakrytymi głowami i co
najmniej kilkudniowym zarostem, wchodzili i wychodzili ze świątyni, to
zdejmując, to znów zakładając buty. Widać było, że Bóg jest treścią ich życia.
Wychodzący mieli oblicza spokojniejsze, ich myśli stawały się jasne od
otrzymanej nauki bądź samej modlitwy. Wzrok wchodzących do świątyni był mniej
pewny, a myśli rozwichrzone. Nasz mimowolny przewodnik wyszedł z meczetu
rozpromieniony, poklepał konia i usiadł w oddalonej o kilka metrów herbaciarni.
Malutkie zydelki i niewielkie stoliki to cały komfort tego miejsca. Znakomicie
rekompensował te niedostatki herbaciany napar. Siedzieliśmy w sąsiedztwie
mężczyzny popijając herbatę. (…)
-
Hamsi - zadecydowałem za wszystkich.
Paracel i Nowy nie protestowali, wiedząc już co kryje
się za tą nazwą. Wszystko inne przyjęliby z równą chęcią, po pierwsze z głodu,
a po drugie ryby to zawsze ryby. No tak, ale hamsi to rybki, a nie ryby. Hasan
był usatysfakcjonowany. Hamsi nie są drogie, do tego naprawdę smaczne, jak w
żadnej innej potrawie zaklęty jest w nich smak Morza Czarnego. Znane pod
różnymi nazwami od Odessy przez Konstancę aż do Gruzji. Tylko tu zwane są
hamsi. Zatem hamsi!
Drobne szprotki spożywa są niczym frytki, są nawet
podobnie zrobione, skoro małe rybki były tu dostępniejsze od ziemniaków, to
właśnie rybki wrzuca się na rozgrzany olej. Wcześniej szybciutko oprawione,
pachnące morzem, doprawiano solą i czosnkiem. Obtoczone w mące kukurydzianej,
lądowały na rozgrzanej, podwieszonej nad paleniskiem olbrzymiej patelni.
Wpadały prosto w olej, aby po kilku sekundach zarumienić się i trafić na
talerz. Cytryna i dosłownie palce lizać. Aby najeść się hamsi, nie można zjeść
dwóch, pięciu, czy piętnastu rybek. Trzeba ich zjeść całe stado, w tym
przypadku raczej ławicę. Jedliśmy, poprawnie popijając ryby wodą.
Michał Kruszona „Czarnomorze. Wzdłuż wybrzeża, w poprzek gór”
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz