(…)
Stragany przyozdobione były wiszącymi, niewypatroszonymi sporymi rybami. Te
ostatnie kupowano najchętniej, mimo wysokiej ceny i lekkiego smrodu,
zalatującego od każdej z ryb.
Chłonąc widoki, wypatrywaliśmy wysokich gór.
Kiedy ukazał się nam majestatyczny Kaukaz, byliśmy szczęśliwi. Zapominając o
niesnaskach, zatrzymaliśmy samochód i wyskoczywszy z jego wnętrza
fotografowaliśmy się na tle górskiego łańcucha we wszystkich możliwych
konfiguracjach. Tego dnia, w krótkiej drodze do Tbilisi zdołaliśmy być na ślubie,
kilkakrotnie na winie i wielokrotnie na zakupach. Do miasta wjechaliśmy
wieczorem.
Uderzyła nas drażniąca woń gazu. Był on wyczuwalny do tego stopnia,
że baliśmy się zaparkować auto w pobliżu domów, podejrzewając, że źródłem
zapachu jest nieszczelna miejska instalacja gazowa. Okazało się, że gazem
śmierdziało wszędzie, bałem się zapalić papierosa. Szybko jednak, bo już po
kilkunastu minutach, przyzwyczailiśmy się do obecności w powietrzu gazu,
stanowiącego nieodłączny i zupełnie naturalny element klimatu Tbilisi.
Bardzo inspirujący artykuł. Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuń